piątek, 16 października 2015

Zalotnice i wiedźmy - Joanna Miszczuk

Zanim przystąpiłam

do napisania wypowiedzi o nowej książce Joanny Miszczuk, „Zalotnice

i wiedźmy, przeczytałam moją nad wyraz pozytywną recenzję na

temat jej literackiego debiutu „Matki, żony, czarownice" i

wprost nie mogę uwierzyć, że przez rok tyle mogło ulec zmianie.

Pytanie tylko, czy aż w tak diametralny sposób zmienił się mój

czytelniczy gust, czy może autor może spaść tak nisko w

notowaniach i pogorszyć swój warsztat pisarski?

Joanna Miszczuk to

sympatycznie wyglądająca, ruda kobietka po czterdziestce, pochodzi

z Wrocławia, choć większość swojego życia spędza w innych

przepięknych miastach Europejskich, takich jak Paryż czy Berlin.

Jej debiutem była lektura „Matki, żony, czarownice" w której

nie szczędziła informacji o sobie lub o swoich alter ego. Nie było

to jednak książka autobiograficzna, ale także ogromna saga

rodzinna, która obejmowała prawie każdą epokę, poczynając od

średniowiecza, a kończąc na PRL-u. Dla mnie była to swoista

podróż w zamierzchłe dzieje, które są niezwykle ciekawe i

fascynujące. Niestety, kontynuacja tej przyjemnej lektury ogromnie

mnie rozczarowała, niby styl ten sam, okładka przecudna, jednak

jest coś co bardzo negatywnie wpłynęło na „Zalotnice i

wiedźmy".

Główna

bohaterka, Asia to kobieta z dzieckiem i mężem pracująca w

świetnej firmie w Berlinie. Nic nie jest jednak takie jakie być

powinno. Mąż ją zdradza i żąda rozwodu, do tego w pracy

pojawiają się ogromne problemy, których jedna kobieta może nie

udźwignąć. W trudnych dla siebie momentach Asia czyta o swoich

odważnych, mądrych i przebiegłych prapra...babciach.

Wynudziłam się

niezmiernie mimo tego całego przyjemnego stylu pisania autorki,

które zmieniło się na bardzo infantylne oraz mało kreatywne,

aczkolwiek nie jest to najgorszym aspektem całej opowieści. Co mnie

tak zbulwersowało, aby zmienić dobre zdanie o autorce? Dla mnie

jest niedopuszczalne aby pisać książkę bez właściwie pomysłu,

przynajmniej w moich odczuciach autorka nie miała zupełnie pojęcia

o czym tu pisać, dlatego zaserwowała nam kawałki ze swojego życia,

o swojej pracy, swoim rozwodzie, swoich przyjaciołach i swoim

kochanku. Ile można?! A gdzie te ulubione wstawki z historii? Są,

są, jednak w jakich skromnych ilościach, parę rozdziałów.

Niewiele w porównaniu do ostatniego tomu, czyżby autorka

oszczędzała materiał na kolejną część? Może jednak lepiej

było pozostać przy jednej, bardzo dobrze napisanej lekturze, niż

rozwlekać się na miliony mało poczytnych tomów?

Bohaterowie

całkiem dobrze wykreowani, jednakże jest o nich tak mało, iż

zupełnie nie miałam głowy, aby się z nimi utożsamiać. Właściwie

prawie wszystko działo się tak samo, zachodziła w ciążę i

podczas porodu umierała. Klątwa, omen, czy może mała kreatywność

autorki? Do tego wybrane bardzo ciekawe czasy, koniec średniowiecza,

początek nowożytności. Trudno jednak przyznać, że koloryt epoki

jest dobrze oddany, za mało opisów, za mało skupienia się pisarki

na wątkach historycznych, najwięcej możemy przeczytać o jej

cudownym zakochaniu oraz przesłodzonych opisów wspólnego życia

pod każdym aspektem, takich opisów nie da się czytać.

„Zalotnice i

wiedźmy" w moich oczach skreśliły autorkę, którą uważałam

za bardzo zdolną, polską pisarkę na której trzeba skupić choć

odrobinę uwagi, bo z tej mąki będzie chleb. Niestety pomyliłam

się, zupełny brak pomysłu na powieści, pisana na jedno kopyto,

byleby się sprzedała. Dla mnie zupełna pomyłka. 

Za książkę dziękuję wydaniwctu Prószyński i S-ka.

Książkę można znaleźć tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz