Zanim przystąpiłam
do napisania wypowiedzi o nowej książce Joanny Miszczuk, „Zalotnice
i wiedźmy, przeczytałam moją nad wyraz pozytywną recenzję na
temat jej literackiego debiutu „Matki, żony, czarownice" i
wprost nie mogę uwierzyć, że przez rok tyle mogło ulec zmianie.
Pytanie tylko, czy aż w tak diametralny sposób zmienił się mój
czytelniczy gust, czy może autor może spaść tak nisko w
notowaniach i pogorszyć swój warsztat pisarski?
Joanna Miszczuk to
sympatycznie wyglądająca, ruda kobietka po czterdziestce, pochodzi
z Wrocławia, choć większość swojego życia spędza w innych
przepięknych miastach Europejskich, takich jak Paryż czy Berlin.
Jej debiutem była lektura „Matki, żony, czarownice" w której
nie szczędziła informacji o sobie lub o swoich alter ego. Nie było
to jednak książka autobiograficzna, ale także ogromna saga
rodzinna, która obejmowała prawie każdą epokę, poczynając od
średniowiecza, a kończąc na PRL-u. Dla mnie była to swoista
podróż w zamierzchłe dzieje, które są niezwykle ciekawe i
fascynujące. Niestety, kontynuacja tej przyjemnej lektury ogromnie
mnie rozczarowała, niby styl ten sam, okładka przecudna, jednak
jest coś co bardzo negatywnie wpłynęło na „Zalotnice i
wiedźmy".
Główna
bohaterka, Asia to kobieta z dzieckiem i mężem pracująca w
świetnej firmie w Berlinie. Nic nie jest jednak takie jakie być
powinno. Mąż ją zdradza i żąda rozwodu, do tego w pracy
pojawiają się ogromne problemy, których jedna kobieta może nie
udźwignąć. W trudnych dla siebie momentach Asia czyta o swoich
odważnych, mądrych i przebiegłych prapra...babciach.
Wynudziłam się
niezmiernie mimo tego całego przyjemnego stylu pisania autorki,
które zmieniło się na bardzo infantylne oraz mało kreatywne,
aczkolwiek nie jest to najgorszym aspektem całej opowieści. Co mnie
tak zbulwersowało, aby zmienić dobre zdanie o autorce? Dla mnie
jest niedopuszczalne aby pisać książkę bez właściwie pomysłu,
przynajmniej w moich odczuciach autorka nie miała zupełnie pojęcia
o czym tu pisać, dlatego zaserwowała nam kawałki ze swojego życia,
o swojej pracy, swoim rozwodzie, swoich przyjaciołach i swoim
kochanku. Ile można?! A gdzie te ulubione wstawki z historii? Są,
są, jednak w jakich skromnych ilościach, parę rozdziałów.
Niewiele w porównaniu do ostatniego tomu, czyżby autorka
oszczędzała materiał na kolejną część? Może jednak lepiej
było pozostać przy jednej, bardzo dobrze napisanej lekturze, niż
rozwlekać się na miliony mało poczytnych tomów?
Bohaterowie
całkiem dobrze wykreowani, jednakże jest o nich tak mało, iż
zupełnie nie miałam głowy, aby się z nimi utożsamiać. Właściwie
prawie wszystko działo się tak samo, zachodziła w ciążę i
podczas porodu umierała. Klątwa, omen, czy może mała kreatywność
autorki? Do tego wybrane bardzo ciekawe czasy, koniec średniowiecza,
początek nowożytności. Trudno jednak przyznać, że koloryt epoki
jest dobrze oddany, za mało opisów, za mało skupienia się pisarki
na wątkach historycznych, najwięcej możemy przeczytać o jej
cudownym zakochaniu oraz przesłodzonych opisów wspólnego życia
pod każdym aspektem, takich opisów nie da się czytać.
„Zalotnice i
wiedźmy" w moich oczach skreśliły autorkę, którą uważałam
za bardzo zdolną, polską pisarkę na której trzeba skupić choć
odrobinę uwagi, bo z tej mąki będzie chleb. Niestety pomyliłam
się, zupełny brak pomysłu na powieści, pisana na jedno kopyto,
byleby się sprzedała. Dla mnie zupełna pomyłka.
Za książkę dziękuję wydaniwctu Prószyński i S-ka.
Książkę można znaleźć tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz